G jak „Geländewagen”, czyli po niemiecku „samochód terenowy”. Stworzony w lutym 1979 roku, produkowany do dziś. Mercedes, który ewoluował jak mało który samochód – od surowej terenówki do auta produkowanego… w odmianach AMG.
Przełom lat 70. i 80. XX wieku dał światu dwa konkurujące ze sobą zadaniowe pojazdy. Jak się później okazało, modele te rywalizowały nie tylko parametrami technicznymi, ale również tym, który z nich zmieni się mniej na przestrzeni 30-kilku lat. Mowa naturalnie o modelu Land Rover Defender oraz wspomnianej G-klasie, czyli odwiecznych rywalach w terenie. I o ile w wypadku tego pierwszego, wraz z początkiem bieżącego roku musieliśmy pomachać mu na pożegnanie, tak Mercedes ma się całkiem dobrze. Producent ze Stuttgartu szykuje właśnie jego kolejne odświeżenie – i tak, zgadliście – sylwetka ciągle pozostanie bez zmian.
Po przytoczeniu tego historycznego zarysu nasuwają się spore wątpliwości. Jakim cudem z bezkompromisowej terenówki doszliśmy do auta, które obute jest w opony 295/40 o rozmiarze 21 cali? Samochodu, który ma pod maską podwójnie doładowane 5,5-litrowe V8 o mocy 544 koni? To trochę tak, jakby Land Rover wypuszczał Defendera w wersji SVR. Absurd.
U Niemców jest na to trzyliterowe wytłumaczenie: AMG. Fabryczny tuner Mercedesa z Affalterbach. Jak to się stało, że na ich warsztat trafiła akurat G-klasa? Jedyna przychodząca do głowy odpowiedź brzmi: bo mogła. Zresztą, wspomniane wcześniej liczby liczby charakteryzują odmianę AMG G 63. Tutaj mamy edycję 463 o mocy 571 koni mechanicznych. A pamiętajmy, że jest jeszcze wersja 65 AMG i tam pod maską znajdziemy 612-konne V12. W pudełkowatym, 30-letnim nadwoziu zaprojektowanym do offroadu… szaleństwo.
Efekty są piorunujące. Setka w 5,4 sekundy – w nadwoziu tak mało aerodynamicznym, że naciskając gaz czujemy się jak w filmie science-fiction. Jak to w ogóle możliwe?! Niewielka opływowość daje się we znaki najbardziej przy prędkościach autostradowych, kiedy wyciszenie kabiny ma niewiele wspólnego z nowoczesnymi SUVami. Potwierdza to też prędkość maksymalna: zaledwie 210km/h. Przecież to wartość, którą osiąga dzisiaj dowolny hatchback.
Ogólnie dynamiczna jazda G 63 AMG jest… bardzo dziwna. Układ kierowniczy ma znikomy opór – wyczucie tego, co dzieje się z kołami graniczy z cudem – do tego siedzimy bardzo wysoko, a mimo wszystko do naszych uszu dociera jeden z najbardziej fantastycznych gangów silnika w całej branży. Ten bulgot, lekkość wchodzenia na obroty… trudno nie docenić też hamulców, które zatrzymują 2,5-tonowego kolosa niemal w miejscu.
Nie dajcie się zwieść znaczkowi AMG. To zupełnie inny pojazd niż cała reszta gamy. W tym wypadku literki AMG oznaczają nie sport, a czyste emocje… i potwierdzają zasobność naszego portfela. Coś w tym jest, że G-klasa to idealne auto na pokaz. Czujemy się w nim jak władcy drogi, górujemy nad niemal każdym jej użytkownikiem. Jesteśmy kimś. Nic dziwnego, że to jedno z ulubionych aut gangsterów i żon milionerów – wystarczy spędzić w nim dosłownie kilka sekund, aby zrozumieć dlaczego.
Spójrzmy na wnętrze. Tu drogi Gelendy i Defendera najbardziej się rozeszły – bo o ile oba nie zmieniały się z zewnątrz, tak w środku Mercedes przeszedł prawdziwą rewolucję. Nie jest to może poziom najświeższych technologicznych zdobyczy znanych choćby z nowej E-klasy, ale mamy tu idealne połączenie oldskulowego charakteru z luksusowym wykończeniem. Jakość skóry, obicie kierownicy, znany z innych modeli Mercedesa system COMAND Online dopełniane są przez charakterystyczny odgłos otwierania/zamykania drzwi (potrzeba sporo siły!), czy koło zapasowe widoczne w kamerze cofania. Niebywały klimat.
Stylistyka zewnętrzna? Tu G 63 AMG także dominuje – mamy do czynienia z prawdziwym panem i władcą wśród samochodów. Nie jest to styl, który trafi w gust każdego, ale trudno go nie docenić. Mimo upływu czasu i wszechobecnych kątów prostych, mamy tu jedną z najbardziej muskularnych sylwetek na rynku. Całości dopełniają małe smaczki, jak boczny wydech, charakterystyczne klamki, czerwone zaciski hamulcowe, czy typowe dla Edition 463 pasy. G-klasa to taki Dwayne „The Rock” Johnson wśród samochodów. Swoją drogą – ten samochód idealnie do niego pasuje. Jest też wyceniony w sam raz na jego hollywoodzką gażę.
Wersja 63 AMG startuje od 688 000 zł, a dopłata do testowanej przez nas edycji specjalnej wynosi około 90 – 100 tysięcy złotych. Sporo, ale poniekąd to okazja. Bo uwaga – to prawie dwukrotnie taniej niż za odmianę G 65 AMG! Tę kupimy od… 1 305 000 zł. Zanim znajdę kolejny synonim słowa „szaleństwo” wspomnę tylko, że najtańsza G 350d jest Wasza już za 434 500 zł. Za te kwoty kupujemy jednak nie tylko cztery kółka. Nabywamy swoisty status, respekt na drodze. Dostajemy jedną z najbardziej wyjątkowych maszyn na świecie.
Mercedes klasy G sygnowany przez AMG ma nieprawdopodobną otoczkę. Absurdalność przepisu na ten pojazd mówi sama za siebie: potraktowanie rasowej terenówki kuracją w Affalterbach… to trochę mało niemieckie, prawda? Być może dlatego efekt jest tak zdumiewający.
Za możliwość przetestowania samochodu dziękujemy dealerowi Auto-Studio z Łodzi.
Tagi: 2016, amg, auto studio, g 63, g-klasa, g-klasse, g63, galeria, gelandewagen, klasa G, mb, mercedes, mercedes-benz, Mercedes-Benz, pierwszy kontakt, Test