Renault Sport to specjalna dywizja francuskiego producenta, skupiona głównie wokół aut dających radość z jazdy – zarówno w rutynie dnia powszedniego, jak i w wolne weekendy. Trudno tutaj nie wspomnieć o takich pojazdach jak Clio V6, Megane R.S. czy też testowanym wcześniej Megane GT.
Jednak od jakiegoś czasu Renault zdaje się liberalizować swoje podejście do tego tematu, co rusz tworząc bardziej nietypowe wersje. Tak było w przypadku napędzanego ropą Megane GT dCi, a także w przypadku testowanego przeze mnie Twingo GT, które nijak się ma do niegdyś oferowanego Twingo RS 133.
Zacznijmy od początku – Twingo w naszych sercach ma specjalne miejsce, ze względu na fakt bycia pierwszym testowanym przez nas samochodem. Po latach jednak do dyspozycji dostajemy auto stworzone przez dywizję Renault Sport, czyli sportową wersję miejskiego malucha. Nie będzie jednak taryfy ulgowej w przypadku tego samochodu, a na sam początek zajmiemy się silnikiem.
0.9 litra, turbodoładowanie, 3 cylindry i 110 koni mechanicznych. Pewnie wydaje się Wam, że obrandowanie auta marką Renault Sport jest działaniem lekko na wyrost i tak też jest. Co tu dużo mówić, moc nie jest porywająca, osiągi również. Mimo że moc przekazywana jest na tylną oś, a silnik umieszczony jest również w tylnej części samochodu (konkretniej pod podłogą bagażnika), to z przykrością stwierdzam – nie da się odłączyć kontroli trakcji. Po prostu nie istnieje coś takiego, przy ostrym poruszaniu się po mieście będziemy czuć co jakiś czas wyraźne blokowanie mocy przez elektronikę, co jest dość frustrujące. Jedyny sposób żeby to obejść? Odpięcie bezpiecznika odpowiedzialnego za ABS. Ale umówmy się, że nie powiedziałem Wam tego.
Jakieś plusy takiej konfiguracji? Cóż, przedstawię to w ten sposób. Twingo mimo swojej dość kuboidalnej postury, środek ciężkości ma ustawiony dość nisko, mimo że nasz umysł zdaje się mieć inne wrażenie. Połączmy to z masą około 940 kilogramów oraz przednimi kołami skręcającymi maksymalnie pod kątem 45 stopni, a okaże się że w mieście zabawa jest więcej niż dobra. Powiem więcej, auto prowokuje wręcz do traktowania zero-jedynkowego, daje przy tym też masę frajdy. Pomijam już wzrok ludzi w Passatach i Octaviach, kiedy objeżdża ich szaro-pomarańczowe miejskie Renault, gwiżdżąc przy tym zabawnie z wydechu. To jeden z tych przypadków, gdzie bez najmniejszych skrupułów możemy po prostu ciskać gazem w podłogę w każdym momencie i mieć z tego radochę. Coś, czego nie poleciłbym w prawie 500-konnym Lexusie RC F, tutaj jest absolutnie integralnym elementem każdej miejskiej przejażdżki.
Nie wszystko jednak jest takie piękne, problem pojawia się przy samym wejściu do auta. Okazuje się, że inżynierowie Renault postanowili nie umieszczać w kokpicie Twingo żadnego obrotomierza – jest on dostępny za pośrednictwem zewnętrznej aplikacji, która pod moim telefonem nie chciała się za nic połączyć z systemem pokładowym Renault. Sprzęgło jest niesamowicie miękkie i właściwie nie czuć kiedy łapie, więc przy pierwszych paru delikatnych ruszeniach zdało się słyszeć lekko “palone” sprzęgło. Nie pomaga też skrzynia biegów, również żywcem wzięta z normalnego Twingo – odczuciami jest bliższa do machania łopatą na plaży. Trochę szkoda, że inżynierowie francuskiej marki nie postarali się o nieco większe dopracowanie tych kwestii w swojej najmniejszej “kieszonkowej rakiecie”. Na pochwałę za to zasługuje system multimedialny – jest intuicyjny, szybko reaguje na nasze polecenia, a do tego ma całkiem przyjemną oprawę graficzną.
Tak samo sytuacja wygląda w środku, fotele są niemal identyczne jak w testowanym przeze mnie wcześniej zwykłym Twingo, nie trzymają na boki, więc przy bardziej ambitnej jeździe będziemy z nich delikatnie spadać. Zwłaszcza, że w zakrętach Renault naprawdę radzi sobie całkiem przyjemnie. I to pomimo tego, że z tyłu głowy znajduje się przeświadczenie o niechybnym wydachowaniu ze względu na wysokość samego auta. Jednak w ruchu ulicznym, na ciasnych miejskich łukach – sprawdza się rewelacyjnie. Pomijam już wciskanie się w absolutnie każdy najmniejszy kąt, czy też zawracanie na raz w miejscu gdzie zwykle zrobilibyśmy to na 2-3 razy.
Zadziorny charakter ujrzymy też na zewnątrz – emblematy Renault Sport dookoła całego samochodu, pasy na masce, dachu, a także boku auta. Jeździłem po Łodzi paroma usportowionymi modelami Audi, Mercedesa, Lexusa, jednak to na widok tego malutkiego Twingo GT ludzie się uśmiechali, pokazywali palcami – w skrócie, auto które daje radość nie tylko kierowcy. Jednak, kiedy tak poszalejemy w mieście, próbując wykrzesać z niespełna litrowego silniczka całą moc, okazuje się że prócz dość sprawnego poruszania się, sprawnie znika też paliwo z baku. Przy traktowaniu gazu, sprzęgła i skrzyni biegów w sposób dość brutalny (tylko wtedy całość zdaje się działać precyzyjnie), 8-9 litrów na setkę będzie normą. W trasie zejdzie się do 5 litrów, na autostradzie do 7, natomiast tej ostatniej nie polecam w żadnym wypadku, chyba że będziemy jechać naprawdę szybko. Wtedy okazuje się że Twingo nie jest tak niestabilne jak przy prędkościach 120-140, a dodatkowo widok takiego maleństwa trzymającego się tuż za firmową Octavią Combi na rejestracjach WB – bezcenny.
Jeżeli postrzegamy Renault przez pryzmat auta miejskiego, jest to całkiem dobry wybór. Bagażnik nie jest może ogromny, zaledwie 240 litrów pojemności, a sama jego podłoga nagrzewa się przy dynamicznej jeździe. Tak jak wspomniałem już wcześniej – bezpośrednio pod nią znajduje się sam silnik. Kabina zaś pomieści w relatywnie komfortowy sposób 4 osoby, chociaż z przodu może być nieco niezręcznie. Zwłaszcza jeżeli jedziemy z kolegą i przyjdzie nam wrzucić piąty bieg.
W kwestii ceny zaś tragedii nie ma. Bazowo Twingo GT to koszt 56 tysięcy złotych, zaś przy doposażeniu tak jak nasz samochód (brakuje tylko otwieranego dachu za 3,5 tysiąca zł oraz skrzyni EDC za 6 tysięcy), będzie to całkiem sensowne 59 tysięcy złotych. I mówimy tutaj o aucie, które spod świateł, tak do około 70 km/h, jest w stanie pokonać dżentelmenów w E36-tkach czy też Civicach “1.6 Type-R Edition”, a w samym ruchu ulicznym będzie niesamowicie poręcznym gokartem. Na dłuższych dystansach będzie natomiast nieco brakować pary, za sprawą setki rozwijanej w 9,5 sekundy.
Jednak, jak weryfikuje rynek, a mówię tu o znikomej sprzedaży samego Twingo – model GT niekoniecznie będzie propozycją dla kupców na wschód od Odry. Jeżeli brałoby się pod uwagę tego typu samochód to nie jako jedyny w rodzinie, a dopiero drugi, trzeci lub n-ty. Sam chętnie przyjąłbym pod skrzydła taką pocket-rocket, ale… za kwotę prawie 60 tysięcy złotych możemy znaleźć, co prawda używaną, ale jednak o segment większą Fiestę ST, która niejako definiuje pojęcie hot hatcha. I dlatego też sam werdykt w kwestii nowego Twingo jest dość słodko-gorzki. Samo auto niesamowicie mi się podoba, każda jazda nim to przyjemna zabawa, lecz jednak jest to na tyle niszowy i specyficzny produkt, że trudno go polecić jako pełnoprawny samochód do codziennego użytku. Jako miejską zabawkę – jak najbardziej. Ale tylko tyle, lub aż tyle.
Tagi: 2018, 2018 renault twingo gt, hot hatch, Renault, Renault, renault twingo, renault twingo gt, renault twingo gt cena, renault twingo gt dane techniczne, renault twingo gt opinia, renault twingo gt recenzja, renault twingo gt test, rwd, tekst, Test, twingo, twingo gt, zdjęcia