Premium to określenie używane przez niemal wszystkich producentów jak mantra. Nie każda marka może być jednak prestiżowa, a do tego miana aspirują także firmy, które niekoniecznie do tej pory utożsamialiśmy z byciem „o półkę wyżej”. Swoje trzy grosze w tej kwestii stara się wtrącić Ford, uruchamiając linię Vignale, co sprawdziliśmy na przykładzie modelu Edge.
Kto motoryzacją interesuje się nie od wczoraj, temu nazwa „Vignale” powinna zdecydowanie coś mówić. Ferrari, Maserati, Lancia, Fiat, Aston Martin, Rolls-Royce, Triumph – to część marek, dla których firma ta projektowała nadwozia. To jedno z najsłynniejszych studiów zajmujących się tzw. coachbuildingiem, czyli tworzeniem własnych, ekskluzywnych karoserii modeli innych producentów.
Turyńska Carozzeria Vignale swój czas świetności świętowała w latach 50. i 60., aż do momentu, gdy w 1969 firmę kupiło De Tomaso, a sam Alfredo Vignale 3 dni później zginął w wypadku swojego Maserati. Po czterech latach właścicielem przedsiębiorstwa oraz równie słynnej Carozzerii Ghia stał się Ford – i o ile Ghia od razu stała się symbolem najbogatszych wersji wyposażeniowych tego producenta, to do roku 2015 nazwa Vignale w motoryzacji pojawiła się zaledwie dwukrotnie – przy okazji koncepcyjnej Lagondy Vignale, a później przy prototypie Focusa w odmianie Coupe-Cabriolet. Dziś nazwa firmy rodem z Turynu niejako zastępuje Ghię, jednocześnie obiecując coś więcej niż tylko bogate wyposażenie.
Ford wychodzi bowiem z założenia, że premium to nie tylko wydłużona lista opcji, dodatkowe kolory skóry na fotelach, czy windowanie ceny. To też swego rodzaju otoczka związana z traktowaniem klienta. W niektórych salonach wydzielono więc tzw. strefy Vignale, którymi zajmują się specjalnie wykwalifikowani konsultanci, nazywani – cytuję – „Opiekunami Klienta”. Ci, którzy zdecydują się na prestiżowego Forda, mogą też skorzystać z takich przywilejów jak specjalny numer telefonu Vignale OneCall funkcjonujący non-stop, przeglądy serwisowe typu door-to-door (odbiór i zwrot auta u klienta), czy – co doprawdy wyjątkowe – z usługi mycia, dodatkowej kosmetyki wnętrza, czy też auta zastępczego na czas serwisu. To rzeczywiście całkiem miłe, ale wydaje mi się, że byłoby to dużo bardziej szlachetne gdyby Ford zrobił taki ukłon w stronę wszystkich klientów. I czy to także ma oznaczać, że „normalny” odwiedzający salon marki nie może liczyć na najwyższą jakość obsługi? No cóż, trochę się czepiam. Przejdźmy do faktów.
Po czym poznamy auto w wersji Vignale? Oczywiście producent nie omieszkał nas o tym poinformować stosownymi plakietkami w kilku miejscach, nawet na specjalnej macie w bagażniku. Jest też specjalna paleta lakierów – u nas jest to intrygujący brąz Ametista Scura. Charakterystyczne są również wszechobecne sześciokąty – wzór powtarza się zarówno na przednim grillu, jak i w fakturze obić foteli. Perforowana skóra to także wyróżnik tej wersji, podobnie jak skórzane wykończenie deski rozdzielczej. Wprawne oko zauważy też sporo chromowanych elementów na zewnątrz i choćby minimalnie inne światła przeciwmgielne. Krótko mówiąc – premium tkwi w szczegółach. Jak w tych arystokratycznych szatach czuje się Edge?
Wersja Vignale to kolejny stopień europeizacji największego SUVa dostępnego w gamie Forda. Pewnie za Oceanem blichtru dodano by raczej poprzez jakieś wielkie koła i błyszczący jak kajdan rapera grill, i obstawiam, że to nawet bardziej pasowałoby do Edge’a niż takie subtelności, ale i do tej sytuacji model ten potrafi się przystosować. Głównie dlatego, że to auto samo w sobie jest już ciekawą mieszanką motoryzacyjnych kultur, a ta wersja też raczej nie wpływa mocno na charakter auta. Owszem, zmiany kryjące się za znaczkami Vignale oceniam pozytywnie. Z zewnątrz jest schludniej, a w środku jasne fotele z charakterystycznym pikowaniem kreują naprawdę przyjazny klimat. Szkoda, że kilka dodatkowych metrów kwadratowych skóry nie jest w stanie zamaskować największej bolączki Edge’a – przeciętnych materiałów wykończeniowych. Użyte plastiki dość mocno odstają od otoczki premium i w aucie za takie pieniądze nawet trzeba wymagać więcej. Sam kokpit jest też mocno „fordowski” i nie odbiega zbytnio chociażby od Focusa. Inna sprawa, że wariant Vignale dostępny będzie nawet w Fieście. Warto też dodać, że względem testowanego wcześniej egzemplarza teraz na pokładzie wystąpiła znacząca zmiana – tu mamy już nowszy system inforozrywki SYNC3. Znacznie, znacznie lepszy od poprzednika, choć wciąż jeszcze nie stanowiący rozwiązania wzorowego.
Edge uwodzi jednak rozmiarami. O ile tak naprawdę trudno jest uzasadnić sens posiadania tak przerośniętego auta, to jednak przestrzeń we wnętrzu to naprawdę mocny argument – trudno się tu do czegoś przyczepić. Równie wielkiego plusa daję za ogromne schowki – tu nie ma nic na alibi, zmieści się wszystko, co przyjdzie Wam do głowy. 602 litry pojemności bagażnika i jego regularne kształty to także bardzo dobra wiadomość, zaś fotele na płasko złożymy za pomocą przycisku. Z jednej strony aż prosi się o wstawienie do kufra trzeciego rzędu foteli, z drugiej jednak dużo rozsądniejsza jest wygodna podróż w pięć osób, gdzie każda z nich może zabrać swój bagaż. Wersji siedmiomiejscowej nie ma jednak nawet w opcji, co jednak trzeba zapisać po stronie wad – zawsze lepiej mieć możliwość wyboru, prawda?
Ford uparł się na kreowanie prestiżowej atmosfery poprzez nieco bardziej wykwintne detale, ale jest jedna cecha, która jest bardzo, bardzo premium, a mamy ją dostępną w każdym Edge’u. Mowa o wyciszeniu kabiny. To przecież ogromny, niezbyt aerodynamiczny kloc z dużym dieslem pod maską, a w środku jesteśmy zupełnie odizolowani od wszystkiego. To takie odczucia, które zarezerwowane nie są tylko dla liderów klasy, ale chyba też zaledwie kilku aut na rynku w ogóle. Poważnie, robi to kolosalne wrażenie!
Także w kwestiach wygody nie ma się do czego przyczepić. Edge dobrze radzi sobie z dziurami, nic nie burzy naszego spokoju, ale to też nie barka na wzburzonym morzu. Ford doskonale wie jak zrobić dobrze prowadzące się auto i także na przykładzie dużego SUVa pokazuje, że tak naprawdę każdy samochód może dawać przyjemne odczucia z jazdy. Tak naprawdę w kwestii prowadzenia, jak i zbalansowania go z komfortem jazdy, to jak na SUVa nie możemy wymagać wiele więcej. Pochwały kieruję też pod adresem silnika. To, podobnie jak przy okazji naszego poprzedniego testu Edge’a, mocniejszy, 210-konny, podwójnie doładowany wariant motoru 2.0 TDCi. Pewnie, że w parze z amerykańskim rodowodem idealnie szedłby jakiś mocny benzyniak – co najmniej V6 – ale jak na nasze warunki to jednostka odpowiednio skrojona pod to auto i naprawdę dobrze z nią współpracuje także automat Powershift. Wystarczy, by na dłużej zagościć na lewym pasie na autostradzie, a i w sprintach nie ma na co narzekać. Co prawda te wszystkie czynniki składają się na dość wysokie spalanie, może z wyjątkiem tego z drogi krajowej, które wyniosło w teście nawet poniżej 7 litrów. W mieście średnio będzie to pod 10 litrów, a tę granicę złamiemy w okolicach prędkości dozwolonej na autostradzie. Testowa średnia to 8,5 litra oleju napędowego na setkę.
Ostateczny sprawdzian dla wariantu Vignale to wizyta przy kasie. Od razu ciekawostka – dla tej wersji na stronie Forda mamy nawet oddzielny cennik, tak by jeszcze bardziej zasygnalizować ekskluzywność tej linii wyposażeniowej i… utrudnić porównanie z resztą gamy. No i tu możemy dojść do kilku ciekawych wniosków. Zgodnie z oczekiwaniami, wyjściowa cena Vignale z tym silnikiem to szczyt oferty z metką 224 960 złotych. Do zaznaczenia wciąż pozostaje kilka opcji, takich jak ogrzewanie postojowe, inteligentny tempomat, kilka systemów bezpieczeństwa, panoramiczny dach czy wentylacja przednich foteli – nawet za dopłatą nie dostaniemy jednak trzeciej strefy klimatyzacji. Gdy dobierzemy je do konfiguracji, tak jak w przypadku naszego egzemplarza, cena wzrośnie do ponad 250 tysięcy złotych. Tyle, że z wyjątkiem kilku wymienionych parę akapitów temu detali, Vignale nie ma opcji zarezerwowanych tylko dla siebie. To wszystko możemy mieć też choćby w wariancie ST-Line (który zastąpił testowany przez nas wcześniej model Sport), który też wyróżnia się kilkoma dedykowanymi detalami, ale za tak wyposażone auto zapłacimy prawie 10 tysięcy mniej.
Nawet jeśli Edge Vignale pozostanie egzotykiem, to i tak Forda trzeba pochwalić za naprawdę urozmaiconą ofertę. Czy to wystarczy na przepustkę do klasy premium? Raczej nie, ale czy ma to jakieś znaczenie? Edge nie jest pozbawiony wad i jest kilka sfer, w których Ford mógłby się bardziej popisać, ale to i tak naprawdę bardzo dobre auto. Dobrze jeździ, daje odpowiedni komfort i wygodę, a i na sąsiedzie na pewno zrobi wrażenie. I nie jest mu do tego koniecznie potrzebna nawet taka wersja jak Vignale.
Tagi: 2.0, 2017, 210 KM, automat, awd, diesel, edge, edge 2017, edge 210 KM, edge opinia, edge powershift, edge recenzja, edge test, edge test pl, edge vignale, Ford, ford, ford edge, ford edge jazda próbna, ford edge prezentacja, ford edge test pl, ford edge vignale, ford edge vignale test, ford vignale, ford vignale czy warto, ford vignale test, powershift, tdci, Test, test pl, vignale, vignale prezentacja, zdjęcia
Świetne wnętrze 😉