Ford wprowadza do segmentu dużych SUVów na rynku europejskim nowego gracza – model Edge. Jest to samochód, który w Stanach dostępny jest już ponad rok – czy adaptacja go do warunków Starego Kontynentu powiodła się?
Ford sukcesywnie powiększa swoją globalną gamę modelową, nie tylko wprowadzając na rynek kolejne generacje znanych wcześniej modeli, ale także adaptując do warunków lokalnych samochody, które już jakiś czas oferowane były na innych kontynentach. Edge, dostępny w Ameryce już od ponad roku, przeszedł zabiegi mające go dostosować do europejskich gustów. Efekt? Niezmieniony, zadziorny wygląd kojarzący się zdecydowanie z krążownikami z USA, jednocześnie wizualnie sprawiający wrażenie jakoby Edge był trochę mniejszy niż jest w rzeczywistości, ale także brak pod maską jednostek benzynowych.
Tak! Ford stawia w modelu Edge na diesle. Do wyboru są dwie jednostki 2.0 TDCI, z czego jedna wyposażona w pojedynczą turbosprężarkę generująca 180 koni mechanicznych, druga – biturbo – jest o 30 koni mocniejsza. Do jazd testowych przypadła mi słabsza odmiana. Silnik charakteryzuje się dosyć sporą kulturą pracy, siedząc we wnętrzu słyszymy zaledwie, że po prostu coś tam gdzieś sobie pracuje, dopiero przy wyższych obrotach da się odczuć, że mamy do czynienia z dieslem. Edge ze słabszym dieslem to pomimo blisko 2 ton masy własnej nadal dynamiczne auto. Moment obrotowy robi swoje i niemały SUV rozpędza się do setki poniżej 10 sekund. Auto idealnie odnajduje się na trasie, jest typowym pożeraczem autostrad – przy wyższych prędkościach jest niesamowicie stabilny. Kiedy przyjdzie nam zjechać z drogi krajowej na krętą wojewódzką SUV uraczy Was bardzo dobrym prowadzeniem. Można by wręcz powiedzieć, że to „typowy Ford” – jazda nim sprawia przyjemność, bo zestrojenie układu kierowniczego jest po prostu bardzo dobre. Pozostałą kwestią pozostaje ustawienie zawieszenia. Kiedy jedziemy po niewielkich nierównościach Edge dobrze radzi sobie z ich resorowaniem, jednak nawet na balonowych kołach o profilu 55, kiedy odcinek testowy zmienił się w polną i wyboistą drogę było czuć, że to tylko SUV. Może i w tym – jakby nie patrzeć – lekkim terenie sobie poradzi, jednak pasażerowie parę razy odczują jego drogową naturę i twardsze zawieszenie. Osobiście nie chcę wiedzieć jak jazdę po odcinku terenowym przeżyli dziennikarze, którzy do jazd próbnych dostali wersję Sport charakteryzującą się sztywniejszymi nastawami zawieszenia oraz 20-calowymi felgami o dosyć niskim profilu.
Wnętrze najnowszego Forda nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto siedział w ostatnim wcieleniu Mondeo. Większość części jest przejęta wprost z modelu klasy średniej. Co prawda spotkałem się podczas poprezentacyjnej kolacji z zarzutami, iż Ford stara się pretendować do segmentu premium wraz z serią Vignale, kiedy „spasowanie materiałów jest obrzydliwe, a plastiki odrażające”, jednak spójrzmy prawdzie w oczy. Wykonanie we wnętrzu było na przyzwoitym poziomie, nie dało się w czasie jazdy usłyszeć żadnego skrzypienia, opcjonalnie wentylowane fotele były wygodne nawet na dłuższą trasę i nierówną drogę. Wewnątrz jest przepastnie, miejsca z tyłu bez problemu zajmą osoby mające 190 centymetrów siedząc za kimś o takim sam wzroście. Schowki są głębokie i duże. Wsiadając nie pobrudzimy sobie nogawek, bo progi przykrywane są przez ogromne drzwi. Spędzanie czasu we wnętrzu Edge’a sprawia przyjemność, do kiedy nie przyjdzie Wam ustawić czegoś w systemie multimedialnym – ten nie jest najprostszy w obsłudze i w dodatku nie działa płynnie. Twardy plastik w centralnej części deski rozdzielczej także nie zachwyca. W europejskich warunkach ten element powinien być jednak wykonany z lepszego jakościowo tworzywa, jednak jeśli mam szukać plusów to jest nim fakt, że jest to zwykły plastik a nie fortepianopodobne coś zbierające kurz i tłuste odciski palców lepiej niż gimnazjalista Pokemony.
Za podstawową cenę 166 600 złotych dostajemy nieźle wyposażonego i bardzo fajnie jeżdżącego, ogromnego SUVa, wyglądającego jak krążownik szos z USA, w dodatku z napędem na wszystkie cztery koła. Za kwotę 188 500 złotych kupicie już natomiast topową odmianę Sport. Diesel o mocy 210 jest niedostępny w bazowej wersji, w odmianach Titanium oraz Sport wiąże się z wydatkiem dodatkowych 15 000 złotych.
Jeśli ktoś lubi Fordy za to jakie są i nie przeszkadza mu fakt, że do wyboru są tylko silniki wysokoprężne powinien zainteresować się modelem Edge. To naprawdę przyzwoite auto, które zdaje się być pewnym eksperymentem ze strony marki. Z jednej strony jest wypełnieniem luki na dużego SUVa w gamie modelowej, z drugiej sprawdzeniem tego, czy auto z korzeniami za Atlantykiem ma w ogóle miejsce w europejskiej stawce. Konkurencja nie jest łatwa do pokonania, Volkswagen Touareg, czy Kia Sorento mają utartą pozycję na rynku, z drugiej jednak strony odmiana Vignale może atrakcyjniejszą ofertą cenową odebrać kilku klientów markom premium. Czy Edge będzie częstym gościem na naszych drogach? Osobiście jestem ostrożny w tych szacunkach i po cichu mówię, że niestety nie. Niestety, bo to auto, które na pewno dodałoby kolorytu polskim, opanowanym przez „szare” auta ulicom.
Tagi: 180 KM, 2016, edge, ford, Ford, ford edge, pierwsza jazda, pierwszy kontakt, prezentacja, sport, tdci, Test, vignale
Samochodzik wygląda świetnie!