Gokartowa frajda z jazdy to slogan, który najczęściej słyszymy w kontekście samochodów MINI. Kilka dni temu znalazłem jednak alternatywę. Propozycję, która mnie zauroczyła, a jakby tego było mało – na koniec wyciągnęła jeszcze asa z rękawa…
Ford to jeden z tych producentów, dla których właściwości jezdne są istotne. Wystarczy przypomnieć pierwszą generację Focusa sprzed blisko 18 lat – było to zupełnie normalne auto, które odniosło spory sukces głównie dzięki temu, że dawało niemałą frajdę. Teraz odbicie tej filozofii widać szczególnie w miejskiej Fieście. Nawet cywilne wersje tego modelu chwalone są za świetne podwozie i układ kierowniczy, więc gdy do gry wchodzi oddział Ford Performance sprawy obierają bardzo poważny kierunek.
Szósta generacja Fiesty jest już z nami od blisko dziewięciu lat. Co prawda w połowie swojego rynkowego stażu przeszła facelifting, ale to nadal spory okres. Nowa odmiana już powoli pojawia się na horyzoncie, ale o obecnej wcale nie zapomniano. Wręcz przeciwnie – zgotowano jej naprawdę huczne pożegnanie.
Ford Fiesta ST200. Ulepszona wersja standardowej ST, samochodu, który okrzyknięto królem małych hatchbacków. Jednego z tych wyjątkowych modeli, gdzie deficyt mocy w stosunku do nowszych konkurentów – jak choćby Peugeota 208 GTi, czy RenaultSport Clio – nie ma większego znaczenia. ST od trzech lat w kontekście emocji nie miał sobie równych. Wygrywał ekstra-czynnikiem, czyli fantastycznym efektem pracy inżynierów nad układem jezdnym.
Wersja ST200 niweluje różnicę koni mechanicznych, podnosząc ich wartość ze 182 do 200 (w trybie overboost nawet do 215 od trzeciego biegu). O 50Nm wzrósł też moment obrotowy (wcześniej 240Nm, teraz 290Nm). Przełożyło się to na sprint do setki, który trwa 6,7 sekundy (0,2s szybciej niż w Fieście ST). Większa o 7km/h jest prędkość maksymalna, czyli równe 230km/h. Imponująco zmieniła się także elastyczność jednostki. Przyspieszenie 80-120km/h na 5 biegu jest o 1,2s krótsze (5,2s vs 6,4s), a na 6 biegu – aż o 2 sekundy szybsze (7,7s vs 9,7s).
Na tym nie koniec. Drobnym zmianom poddano zawieszenie. Zastosowano nowe przednie stabilizatory, zmodernizowano amortyzatory, a sztywność tylnej belki zwiększono o 27%. Tutaj ciekawostka: nowinki te wprowadzono również do „zwykłej” Fiesty ST, ale jedynie na rynek brytyjski. W dwustukonnej odmianie układ kierowniczy zyskał też bardziej bezpośrednie przełożenie.
Nowości stylistyczne są trzy – dostępny jako jedyny lakier Storm Grey, lakierowane na czarny mat 17-calowe felgi oraz unikatowe fotele Recaro. Doskonałym detalem jest wykończenie ich srebrną nicią, która znalazła się też na pasach bezpieczeństwa. Dół konsoli środkowej zdobi tabliczka z nazwą modelu. Więcej zmian nie uświadczymy, to nadal kabina niemal identyczna jak w cywilnej Fieście. Niestety, przez te kilka lat zdążyła się już trochę zestarzeć.
Mniejsza o to – grunt, że fotele sprawiają wrażenie solidnie wyprofilowanych, a kierownica z grubym wieńcem od razu zwiastuje, że będziemy prowadzić coś sportowego. Odkrywanie gokartowej alternatywy dla MINI rozpocząłem na prawym fotelu. Na jedno okrążenie łódzkiego toru zabrał mnie instruktor Forda, aby wskazać odpowiedni tor jazdy i punkty dohamowań. Szybkie kółko i zmiana. Ruszamy z linii startowej. Gaz w podłogę – jedynka, dwójka i składamy się do pierwszego zakrętu. Ależ to skręca! Już od pierwszych sekund poczułem kapitalną lekkość, zwinność i precyzję z jaką Ford wgryza się w kolejne wiraże. Jedziemy dalej, trójka – w tym momencie zdaję sobie sprawę jak bardzo przyjemna jest skrzynia, która oczywiście stawia odpowiedni opór. Pora na pierwsze dohamowanie. Hamulce… bez zarzutu. Co ważne – kilka kółek później nadal stawały na wysokości zadania. Pora na kolejny zakręt – wchodzimy w niego na granicy przyczepności, instruktor poleca w łuku odjąć gaz, na co Fiesta reaguje slajdem tylnej osi. Cóż za samochód, co za zabawa!
Po kilku okrążeniach zebrało mnie na myśli. To kawał wyjątkowego auta. Balansowanie na granicy przyczepności sprawia, że szeroko się uśmiechamy. Zero powodów do niepokoju. W głowie kolejne pytanie – jak to możliwe? Niebywała ostrość i ochoczość z jaką Ford reaguje na kolejne skręty kierownicy to po części efekt niskiej masy, wynoszącej tylko 1163 kilogramy. Charakterystyka i elastyczność silnika sprawia, że Fiesta gotowa jest do akcji zawsze – 1.6 EcoBoost ciągnie równomiernie od samego dołu. Kapitalnie też brzmi, co w wypadku tak małej jednostki jest ewenementem. Wszystko dzięki temu, że zastosowano tu patent znany ze standardowej Fiesty ST, czyli Sound Symposer. Jest to kanał wyposażony w zawór, który doprowadza dźwięk do kabiny wprost z komory silnika. No i ostatnia kwestia, czyli elektroniczna szpera eTVC. Standardowa zasada działania: przyhamowanie w zakręcie przedniego wewnętrznego koła. Wszystko to razem daje piorunujący efekt.
Po zakończeniu jazd udaliśmy się jeszcze na krótką prezentację multimedialną prowadzoną przez pracowników Ford Polska. Szedłem tam z gotowym w głowie pytaniem – dlaczego ST200 ma kosztować aż o 20 000 zł więcej niż ST? Czyżby chodziło o ekskluzywność? Tak, 94 150 zł na tle konkurencji to nadal niezła oferta. W końcu Peugeot 208 GTi startuje od 87 600 zł, a Clio RS od 92 400 zł. Ale wyjściowe 75 650 zł za standardową odmianę ST, która będzie równolegle oferowana przy ST200, brzmi jak okazja stulecia. To był jedyny problem, jaki widziałem w tym modelu. Niepotrzebnie.
Wyciągnięto asa z rękawa. Okazało się, że Fiesta ST200 będzie oferowana na polskim rynku w cenie promocyjnej 83 990 zł. Nieco ponad 8000 zł więcej od ST przy zdecydowanie bogatszym wyposażeniu. Gra skończona – mamy na stole rewelacyjne auto w równie znakomitej cenie.
Mówi się, że coś jest albo tanie, albo dobre. ST200 wyrzuca to stwierdzenie do kosza.
Tagi: 2016, fiesta, fiesta st200, ford, Ford, galeria, pierwszy kontakt, st, st200, Test, tor łódź, zdjęcia