Nareszcie przyszedł ten dzień, który miał wyjaśnić wszelkie znaki zapytania. Wieczór “być albo nie być” dla BBC i Top Gear, który wrócił na ekrany już z 23. serią w zupełnie odmienionej formie i w nowym składzie. Czy ekipa pod wodzą Chrisa Evansa zdała egzamin?
Cóż, przed emisją najnowszego odcinka wielu zapewne spodziewało się najgorszego, ale grymas zniesmaczenia praktycznie nie zagościł na mojej twarzy. Może z wyjątkiem ujęć w studiu, których na szczęście było stosunkowo mało – tu ani Evans, wraz ze swoją nadpobudliwością i nadmiernym entuzjazmem, ani LeBlanc, u którego także trudno chyba o niewyuczoną naturalność nie potrafili zyskać sympatii. W tych scenach zabrakło także chemii między prowadzącymi, ale tych dwóch facetów pracuje ze sobą stosunkowo krótko – wszystko może przyjść z czasem. Także druga część odcinka z wspomnianym duetem w roli głównej mnie nie uwiodła. Przyznam szczerze nawet, że część z Reliantem Robinem była jedną z mniej interesujących w całej historii Top Gear i jedynie zabawny sposób bycia Amerykanina ją uratował.
Sam LeBlanc zaliczył swój także pierwszy test, z Arielem Nomadem w roli głównej. Tu także można mieć problemy z zaufaniem w jego słowa – to przecież aktor, nie dziennikarz motoryzacyjny. Nie twierdzę, że wypadł źle, ale z perspektywy osoby oczekującej także dobrej i interesującej recenzji można mieć nieco do zarzucenia.
W tej roli o wiele lepiej wypadł Evans, który w Top Gear udowadnia, że jest świetnym, wszechstronnym prezenterem. O ile w studiu może być irytujący, to podczas jazdy w nowym Viperze ACR wypracował zdaje się wystarczająco satysfakcjonujący kompromis pomiędzy naśladowaniem charyzmy Clarksona, a swoim własnym stylem. Może do profesjonalizmu i merytoryki niektórzy mogą się przyczepić, ale i ostatnie odcinki wielkiej trójki także nie były tak bardzo naszpikowane rzetelnymi informacjami. Trzeba przyznać, że sam otwierający odcinek materiał z amerykańskimi muscle carami pokazuje, że Top Gear wciąż jest największym motoryzacyjnym programem na świecie (przynajmniej do premiery The Grand Tour) – takiego rozmachu, takich ujęć, montażu, lokalizacji, muzyki i realizacji pomysłów nie znajdziemy póki co w żadnym innym tego typu show. Pojawiła się też Sabine Schmitz, której w pierwszej odsłonie nowego sezonu było zdecydowanie za mało – to tylko rola epizodyczna, choć wystarczyło to, by wzbudzić sympatię do występującej się już niegdyś w programie Niemki.
Na pierwszy ogień rzucono więc zdecydowanie bardziej rozrywkową twarz programu. Królował wszechobecny Evans i przyciągający widzów LeBlanc, a zabrakło póki co Chrisa Harrisa czy też porządnego wkładu Sabine Schmitz. Z tym wszystkim w parze szła chociażby zmiana formatu tzw. gwiazdy w aucie za rozsądną cenę. Celebrytów tym razem było dwóch i mimo, że sam pomysł pewnej rywalizacji (także poprzez głosy publiczności) i wprowadzenia nitki rallycrossowej wydawał się na papierze średnio trafiony, to kapitalni Ramsay i Eisenberg byli odpowiedzialni za najwięcej uśmiechów tego wieczoru. Do humoru bowiem też będzie trzeba się jeszcze przyzwyczaić – nie zabrakło kilku uszczypliwości względem poprzedniej ekipy, ale typowy brytyjski humor póki co jest trochę rozmyty. Nie pomogła także wyjątkowo sztucznie reagująca publiczność z mocno wymuszonymi reakcjami.
Kiedykolwiek nowi prowadzący próbowali naśladować Clarksona, Hammonda i Maya wychodziło to co najmniej przeciętnie, ale na szczęście takich momentów nie było tak wiele. Nie da się owszem zapomnieć, że mamy do czynienia z praktycznie tą samą formułą i sporo ukłonów względem zagorzałych fanów starego Top Geara było czytelnych, ale jako kolejny motoryzacyjny program nowa odsłona show BBC ma spory potencjał, o ile nie będziemy traktować jej jako alternatywy dla niezastąpionego wciąż tria.
Tagi: 2016, bbc, s23e01, seria 23, top gear, top gear s23, tv